Zbyszko Bednorz – Decyzja. Rzecz o człowieku odzyskanym (część 3)

Zbyszko Bednorz – Decyzja. Rzecz o człowieku odzyskanym (część 3)

– Zaiste, to ja raczej miałabym powody, żeby pluć przed tobą, ale wyższa jestem od ciebie i tobie podobnych o całą treść pojęcia kultury… Pytam się ostatecznie: jedziesz z nami, czy zostajesz w Lądku i jeszcze pytam czy pozostanie miałabym rozumieć jako chęć rozwodu z twojej strony?
– A ja ci na to pytanie odpowiem również pytaniem: czy chcesz jechać sama bez Käthen, lub czy chcesz tu ze mną razem i z dzieckiem żyć i pracować wspólnie?
– Jak to, bez Käthen…
– Po to zachodziłem dziś do magistratu i na milicję: do dziecka pierwsze prawo ma ojciec. Käthen tedy zostaje ze mną. Gdybyś z dzieckiem usiłowała wyjechać, siłą ci je zabiorą i basta, i to właśnie, i koniec, i koniec, psiakrew tej sprawie.
W Gerdę biły te słowa jak groźna fala burzowa w łupinę tonącej łodzi. Ogłuszyły ją i spowodowały jakieś nagłe i błyskawiczne spłynięcie całej krwi z głowy do nóg. Nogi zapaliły się gorącem i Gerda przysiadła na koszu. Sadze nieuchwytne krążyły w oczach.
Była to nieprawda. Żmuda użył podstępu i czekał na efekt. Ale to, co się teraz stało, przeszło jego wszelkie oczekiwania. Gerda przyszła już do siebie. Twarz przed chwilą jeszcze trupio blada wróżąca bliskie omdlenie, nabiegła czerwienia przerażającego szaleństwa. Dyszała raczej oczami niż gardłem.
– Ty, ty, draniu przeklęty, więc ci powiem, więc ci powiem za kogo cię mam, za Polaka, rozumiesz, za Polaka, du Pole…
Podchodziła do niego z zaciśniętymi pięściami, a gdy ją odtrącił znieruchomiała na moment, lecz w drugim momencie skoczyła błyskawicznie do kosza i poczęła bezładnie, wściekłymi ruchami wyrzucać z niego całą zawartość.
– Więc masz, draniu, więc zostaniemy, tak, tak, na zawsze, w polskim piekle, ot, u tych bandytów i złodziei, aby mi z córki tak zrobili dziewkę taką, jak twoja Katharina Zmuda, przeklęta, przeklęta, więc zostaniemy…
Dzikość jej wzroku i bełkot raczej niż artykułowane dźwięki – nie pozwalały Żmudzie na jakąkolwiek słowną reakcję. Strzelił drzwiami kuchennymi, wyszedł do pokoju.
Nie trwało jednak długo, a Gerda wybiegła z kuchni również. Piotr słyszał, że wybiegła z mieszkania. – Dokąd tak pędzi? A, z pewnością do Neumannów…
W kuchni wyglądało jak po rewizji pijanego żołdactwa, albo jak po wizycie ludzi wojny, szukających bogactwa w opuszczonych mieszkaniach – bliźnich. Gerda w ślepej furii powyrzucała z kosza rzeczy, które z takim trudem i podziwu godną starannością godzinami układała. Leżały więc na podłodze, na blasze pieca, na krześle gdzieś tam: sukienki Käthen, serwetki, ręczniki, bielizna męska, sznury, buciki damskie, pudełka, jakoweś poduszeczki, aha to sprytnie pozawijane naczynia kuchenne, firanki, ruloniki, ceraty.
Kiedy Piotr wróciwszy do kuchni zobaczył cały ten kram przeróżnych drobiazgów, stanął zdumiony, że jego tego aż tyle mieściło się w koszu i że tak prędko umiała Gerda rzeczy te porozrzucać, tuż przy wejściu do kuchni leżał zrzucony z kredensu neseserek, a przy nim rozsypana szeroko jego zawartość.
– Widać, z wyjazdu zrezygnowała.
Ale rozwiązawszy tę sprawę wiedział przecież, że jeszcze nie rozwiązał wszystkiego. Cóż go tak męczy jeszcze?


Pierwszy raz w życiu czuł się tak sponiewierany w swej ludzkiej godności. Kimże sam wreszcie jest? Zdrajcą Niemców czy Polaków? Do jakiej należy Ojczyzny? Nie stawiane przez całe życie pytania, teraz skłębiły się w mózgu jak stado kąśliwych żmij. Świadoma przynależność narodowa – cóż to jest? Piotr znał tylko pracę, uczciwą, rzetelną pracę, tylko to było u niego świadome, tylko to – wierzył – wyniósł z domu i pogłębił w życiu. Jakże inni mogą szaleć za Ojczyzną? Nigdy nie mógł zrozumieć co popchnęło siostrę do czynów, za które groziła śmierć, jakie motory psychiczne poruszały milionami żołnierzy z szczerą ochotą jadących na fronty walczyć. W imię czego i dla kogo? Dla jakiej sprawy? Wierzył, że nigdy nie był w tej wojnie ani po stronie tych, ani tamtych. Klęską Niemiec niewiele się przejął i zły był instynktownie na łzy rozpaczy, jakie w dniu kapitulacji wylewała jego żona.
Więc świadomość narodowa Piotra była martwa. Dopiero dzisiejszy piorun poruszył i obudził jakąś jej warstwę, porażoną obojętnością, na której układała się latami materialna, cywilizacyjna niemczyzna.
A jednak, gdyby można świadomością obserwować odruchy podświadomości – Piotr byłby doszedł już dawno do rewelacyjnych stwierdzeń. Czyż nic rzeczywiście innego poza posadą nie wiązało go z Lądkiem? A ta niewytłumaczalna skorość do rozmawiania w języku lat dziecinnych z nowymi mieszkańcami uzdrowiska? Ta przyjaźń z zacnym panem Skowronkiem i łatwość, z jaką się poddawał jego wywodom o zbrodniach Niemców, to chłonięcie atmosfery dziwnej swojskości w jego domu? Te coraz częstsze myśli o Katarce? To dzisiejsze w kotłowni przeniesienie duchowe w czasy Kobióra? Piotrze Żmuda, nie łacno ci też było słuchać obelg rzucanych na Polaków przez Gerdę; choć wiesz, że kradną, dlaczegoś stanął w ich obronie, gdy padło słowo „złodzieje”? – Jezus, ileż pogardy mieściło się w tym słowie Pole, którym Gerda chciała go jakby zapluć, zadeptać, zabić, a zabitego sponiewierać.
Siedział na tej samej ławeczce pod piecem jak na początku rozmowy z Gerdą. Głowę wtulił w ramiona, łokcie oparł na kolanach. Gdy w pewnym momencie odwarł przymknięte oczy, wzrok chwycił i poniósł myślom treść leżącej przed nim na podłodze płóciennej makatki z wyhaftowanym napisem Koche gut. Pełne tajemnic są drgnienia psychiczne u człowieka! Żmuda mając jeszcze uczy pełne pogardliwego Pole przed przedziwne skojarzenie, a może prawem reakcji, przypomniał sobie wygląd kuchni u matki w Kobiórze: nad stołem wisiała biała płócienna makatka z czerwono wyszywanym napisem” „Gdzie Bóg – tam szczęście”.
– Maryjo, dyć żech Polok!
Radosna błyskawica rozświetliła ponurą do tej chwili czaszkę Żmudy. Równocześnie przyszły mu na myśl słowa Skowronka wypowiedziane przez niego dziś w południe: „narodowość bierze się z piersi matki razem z pokarmem”.
– Maryjo, dyć żech Polok!
Szczęście usadowiło się w płucach, którym brak było teraz powietrza.
Wstał i zaczął dużymi krokami chodzić po kuchni.

*

Niemiecki chirurg, jedyny z lekarzy, jaki dotąd pozostawał w Domu Zdrojowym, mieszkający w tym samym skrzydle gmachu, jeno na parterze, przybył jeszcze na czas by zastrzykiem pobudzić serce Gerdy i przez sztuczne oddychanie przywrócić ją do życia. Teraz zniesiona ze strychu leżała półprzytomna na tapczanie. Na karku i pod brodą znać silne zaczerwienienia od grubego, szorstkiego sznura. Być może, że gdyby się był Żmuda kilka chwil dłużej zastanawiał nad przyczyną hałasu jaki go doszedł ze strychu, kiedy w kuchni odmierzał dużymi krokami wielkość swego odkrycia – Gerda przestałaby się na wieki martwić swymi ziemskimi troskami. Na szczęście jednak, wiedziony jakby jakimś instynktem zwierzęcia ostro wyczuwającego niebezpieczeństwo, otworzywszy zaryglowane drzwi strychu potężnym kopnięciem, doskoczył do samobójczyni i rozluźnił pętlę. Hałas, który jak Żmuda opowiadał lekarzowi, zaalarmował go, pochodził stąd, że Gerda prawdopodobnie przesuwała ławę; no i dosyć głośny był upadek Gerdy: zanim stary, gruby i zesztywniały sznur od prania zdążył się śmiertelnie zapętlić na szyi, jeden z gwoździ nie wytrzymał ciężaru ciała; temu zawdzięczała ocalenie. Opatrzność czuwała nad nią, powiedział Żmuda lekarzowi.
Ale oto wróciła Käthen. Żmuda bierze ją na stronę i cicho szepcze:
– Powiedziałaś Neumannom?…
– Tak, papo, bardzo się dziwili, chcą tu jeszcze wstąpić.
– To nic, Käthen, najdroższa dziecinko, chciałem ci rzec, że tamto coś powiedziała nie ważne.
– Bo co?
– Czy jesteś całkowicie przygotowana do podróży? Jutro wszyscy razem wyjeżdżamy z transportem do Niemiec… Mamusia jest trochę niezdrowa, ale do jutra będzie dobrze.
Któż się potrafi wgłębić w decyzję Piotra Żmudy? Któż może powiedzieć co działo się w jego piersi, co musiało tam huczeć, czy płakać, czy kamienieć. Twarz wyrażała te sprawy jeno liniami, z których na pozór wyczytać by można zwykłe, ludzkie zmartwienie. Ale może wytrawny psycholog wyczytałby na niej przerażający, obłędny ból. A może działacz narodowy czy polityk powiedziałby o Żmudzie wówczas: ten ból jest pocieszającą oznaką jego narodowego życia, że po prostu Żmuda jest znowu czymś, człowiekiem.
Nazajutrz, gdy dyrektor Niećko dowiedział się o niespodziewanym wyjeździe Żmudy do Niemiec, rzekł z oburzeniem do swej maszynistki:
– Pomyliłem się, psiakrew, jednak w tym zagorzałym volksdeutschu siedział Hitler; no damy sobie radę bez niego.

*

Zaś pan Skowronek, z którym rano Żmuda się jeszcze zobaczył na stacji, potem przez długi czas myślał i kombinował i rozważał czy to wszystko co się stało u Żmudów jest dla nas zyskiem czy stratą…

ZBYSZKO BEDNORZ
Rysował Stanisław Rzepa
Tygodnik Powszechny, nr 46 (191), 14 listopada 1948

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.